Z
ukosa czyli z japońskiej perspektywy. Miałem pisać o tym
wcześniej, teraz czuję się ponaglony przez okoliczności: kilka
dni temu w całej Japonii odbyły się demonstracje za i przeciw
przyjmowaniu uchodźców. W sumie nic znaczącego: zebrało się w
każdym przypadku po kilkadziesiąt osób.
Warto
jednak zwrócić uwagę, zwłaszcza w świetle obecnej sytuacji w
Europie, na japońskie podejście do azylantów i szerzej imigracji.
Stosując kryteria (części) europejskich elit, Japonia musi być
jednym z bardziej ksenofobicznych krajów na świecie. Uchodźców
się tu po prostu (niemal) nie przyjmuje. W ostatnich dwóch latach,
z rekordowej liczby kilku tysięcy wniosków o azyl, zaakceptowano
tylko jedenaście.
Zupełnie
inaczej niż w Europie wyglądała też polityka imigracyjna Japonii
po wojnie. W czasie boomu gospodarczego Niemcy czy Francja
sprowadzały robotników m.in. z krajów islamskich, pozwalając im
osiedlić się na stałe. Japończycy otwierali drzwi dużo
powściągliwiej, a jeśli już to pozwalali wjechać np. Irańczykom
bez wiz pracowniczych, wiedząc doskonale, że będą oni pracować
na czarno, a tym samym da się ich łatwo potem „zachęcić” do
powrotu. Na stały pobyt zaproszono natomiast potomków japońskich
emigrantów z Ameryki Południowej. Drugie, trzecie pokolenie tych
ludzi, z Peru albo Brazylii, zwykle bez znajomości języka,
przyjeżdżało pracować w fabrykach Toyoty czy Mitsubishi. Z
asymilacją było i jest różnie, w miejscowościach takich jak
Hamamatsu potworzyły się brazylijskie getta, są problemy
wychowawcze z młodzieżą, część nie chodzi do szkoły. Kiedy w
2008 roku nastąpił krach w gospodarce światowej i spadły
zamówienia w japońskich fabrykach, władze Japonii zaproponowały
swoim krewniakom z Ameryki Południowej gotówkę pod warunkiem, że
opuszczą Japonię i już nie wrócą.
Ostatnio
mówi się zaś dużo o sprowadzaniu z Filipin i Indonezji
pielęgniarek do opieki nad starzejącym się społeczeństwem.
Warunki ustawiono jednak tak, że kobiety te, zatrudniane od razu po
przyjeździe (rodzaj stażu, słabsze pieniądze), mają 2-3 lata by
zdać stosowny egzamin zawodowy, całkowicie po japońsku. W
pierwszym podejściu udało się to bodaj tylko jednej dziewczynie.
Test, poza wiedzą medyczną, zawierał tak trudne kanji (japońskie
litery), że nawet rodowity Japończyk nie potrafił ich odczytać.
Protestowano, przepisy miały zostać złagodzone, ale faktem jest,
że większość z pierwszej fali opiekunek odesłano do domu.
Tak
z grubsza wygląda, dość bezwzględny, świat polityki imigracyjnej
w Japonii. Podaję te przykłady nie po to, żeby chwalić Japonię,
ale dlatego, że jej podejście do imigracji jest niemal dokładnym
przeciwieństwa modelu, który przyjęła Europa Zachodnia. Do
Japonii ideologia multikulturalizmu nigdy nie dotarła. Dla
przeciętnego Japończyka stwierdzenie: jest pan ksenofobem nic nie
znaczy. Poczucie odrębności kulturowej i wynikających stąd
konsekwencji, są za to czymś naturalnym: obcy, zwłaszcza w dużych
ilościach i w dłuższym okresie czasu narusza harmonię społeczną,
a ta jest najważniejsza.
Wyobrażam
sobie zdziwienie Japończyków, gdy dowiedzieli się, że reakcją
bodaj premiera Camerona na zdjęcie utopionego 3-letniego chłopczyka
u wybrzeży Turcji, była zgoda na większą ilość uchodźców w
Wielkie Brytanii. Niejedna japońska gospodyni domowa, jestem pewien,
widząc te zdjęcia szczerze uroniła łzę, w żaden sposób jednak
wydarzenie to nie łączy się w jej umyśle z polityką imigracyjną.
To są dwa różne światy, dwie nieprzecinające się linie. Jeśli
zatem tak reaguje zwykły Japończyk, to co dopiero konserwatywny
establishment tego kraju. Tokio, mimo okresowej krytyki, załatwia
takie sprawy na ogół wyciągając gotówkę, by pomóc na miejscu.
Czy
znaczy to, że Japończycy to oszaleli rasiści broniący się przed
wszystkim co obce? Nic z tych rzeczy, to najmilszy, najdelikatniejszy
naród na świecie, o czym przekonują się rekordowe ostatnio liczby
zagranicznych turystów nawiedzających Kraj Kwitnącej Wiśni.
Niewiele ma to jednak wspólnego z liberalną polityką imigracyjną.
Dotyczy to również -niestety- tych naprawdę potrzebujących
schronienia od prześladowań z bliskiej kulturowo Azji Wschodniej.
Japończycy
obserwują oczywiście kryzys uchodźców w Europie, który, jak
nietrudno zgadnąć, nie nastawi ich przychylniej do imigracji. Moją
uwagę zwróciły jednak komentarze obcokrajowców mieszkających w
Japonii, chodzi o anglojęzyczne fora internetowe, a więc w
większości zapewne o Anglosasów. Zwykle, aż do przesady,
krytykują oni różne aspekty życia w Japonii: politykę,
gospodarkę, stosunki męsko-damskie. Teraz zdecydowana większość
z nich przeciwna jest przyjmowaniu uchodźców do Japonii. Mówią o
japońskiej odrębności, o braku tolerancji i doświadczenia w
obchodzeniu się z wyznawcami islamu, o terroryzmie i błędach które
popełniły ich kraje w polityce imigracyjnej.
Przewija
się jednak jeszcze jedna rzecz, nawet jeśli nie zawsze wyrażona
wprost. Większość tych ludzi, z USA, Kanady czy UK, wyrosło w
społeczeństwach wieloetnicznych, z ich różnorodnością, z
fascynującymi, ale i będącymi źródłem problemów, napięciami
kulturowymi. W Japonii pierwszy raz zetknęli się ze zjawiskiem
przeciwnym- ze wspólnotą homogeniczną kulturowo. Część z nich
docenia walory tego życia, nawet jeśli sami funkcjonują na
obrzeżach społeczeństwa. Życie w Japonii jest może kulturowo
monotematyczne, ale mimo egzotyki, po rozpoznaniu kodu kulturowego
staje się też łatwiejsze, w jakimś sensie bezpieczniejsze,
poprzez powszechnie i naturalnie przyjmowane normy zachowań, przez
przewidywalność reakcji. Gwałtowne zmiany technologiczne odbywają
się tu w jednorodnej tkance społecznej, dając poczucie
stabilności, „bycia u siebie”.
Multikulturalizm
Europy Zachodniej i Japonia: dwa przeciwległe bieguny. Wyobrażam
sobie fascynującą dyskusję o zderzeniu atawistycznych czy
plemiennych odruchów z ideologią, roztrząsanie odmiennie
pojmowanej, tu i tam, moralności. O ile jednak w Japonii istnieje
dość szeroki konsensus, że różnice kulturowe istnieją, że są
kultury bliższe i dalsze, że asymilacja stanowi problem dla obydwu
stron: kraju przyjmującego i imigrantów, o tyle w Europie
Zachodniej, na skutek przyjętej narracji, całe połacie tej
problematyki zostały wyłączone z oficjalnego dyskursu. Ludzie boją
się mówić, może nawet myśleć krytycznie o imigracji i
przybyszach z innych krajów. Jednak zepchnięte, czasem nawet do
podświadomości, problemy istnieją i nabrzmiewają.
Czytam
felieton, niezwykle poprawny, Pankaj Mishry na stronie Bloomberga-
miejsce poważne i dalekie od wszelkich skrajności. Komentarze
internautów są w większości krytyczne wobec multikulturalizmu i
ostatniej polityki imigracyjnej. To samo spotykam w prasie
niemieckiego środka np. w Die Welt.
Polska,
w przeciwieństwie do Europy Zachodniej, ma tę luksusową sytuację,
że może kształtować politykę imigracyjną unikając błędów,
które popełniono tam. Nie ma absolutnie nic złego w stwierdzeniu,
że Ukrainiec czy Białorusin łatwiej zasymiluje się u nas, niż
przybysz z Maroka czy Syrii, że łatwiej w Polsce będzie
chrześcijaninowi z Bliskiego Wschodu niż ortodoksyjnemu wyznawcy
islamu. Tak samo nie powinno być złamaniem tabu stwierdzenie, że
skoro postchrześcijańska Europa Zachodnia ma problemy z
muzułmanami, to tym bardziej zrozumienia wymagają obawy wciąż
chrześcijańskiej Polski. Ludzie mają prawo się bać, gdy na
terenie ich parafii wyrosną meczety.
Jasne
że po takim wyłożeniu problemu, usłyszymy znowu o polskiej
ksenofobii, plemienności i o niedorozwoju świadomości
europejskiej. Japonia też, rytualnie, słyszy od różnych
szacownych gremiów upomnienia o konieczności większego otwarcia na
obcych. Jednak wizerunkowi Japonii na świecie to jakoś nie
przeszkadza. W zeszłym roku, w rankingu krajów o najsilniejszej
marce, czyli uznaniu ( tzw. Country Brand Index,
http://www.futurebrand.com/cbi/2014 ), Japonia zajęła pierwsze
miejsce bijąc wszystkie potęgi Zachodu, w tym Skandynawię
uchodzącą za najszczęśliwszą i najlepszą do życia. Co ten
świat widzi w Japonii, mimo problemów gospodarczych, Fukushimy i
last but not least tak „wąskich horyzontów” ?
Uczone
głosy instruują nas ostatnio, że homogeniczność narodu prowadzi
do jego uwiądu, zaniku kreatywności. Niech będzie. Wciąż jednak
niemal każdemu krajowi na świecie życzyłbym tylu patentów
rejestrowanych co roku, czy nawet noblistów w naukach ścisłych,
ilu ma Japonia.